Polski Piach
Skromne instrumentarium, niespieszne, na poły transowe, a na poły bluesowe kompozycje oraz ogromna przestrzeń, czas i spokój, które biją z płyty „Południe”, są czymś zupełnie niespotykanym na rodzimym rynku. I jeszcze gitara: przez jednych uwielbiany, a przez drugich znienawidzony, na pewno popularny – by nie powiedzieć oklepany – instrument, tak używany, że trudno nie pokochać zespołu Polski Piach.
Piotr Mełech, Patryk Zakrocki i Piotr Domagalski, czyli Polski Piach / fot. materiały prasowe zespołu
Pustynia
Z pewnością dla oryginalnego charakteru grupy gitara jest kluczowa i to właśnie dzięki niej zespół może wieść swoje niespieszne, bezsłowne opowieści. Polski Piach to bowiem trio, które na płycie „Południe” zabiera nas w podróż po tych regionach, gdzie czas płynie nieco wolniej, czasem może nawet w sposób nielinearny, słońca jest zdecydowanie więcej i północnoeuropejskie „odtąd‑dotąd” wyznaczane wskazówkami zegara czy – jak by mogło być w tym przypadku – metronomu, zdaje się nie mieć zastosowania. Już od pierwszych sekund słychać nawiązania do muzyki północnej Afryki, tego, co zazwyczaj określa się muzyką Tuaregów, a co od wielu lat święci triumfy na wszystkich największych festiwalach. Dlatego skojarzenia z Tinariven, Ali Farka Touré, Mdou Moctar czy wieloma innymi łączącymi z powodzeniem muzykę Mali, Nigru, Algierii czy Maroka z zachodnimi brzmieniami jest jak najbardziej na miejscu, z jednym jednak, ale bardzo istotnym wyjątkiem. Nie jest to bowiem naśladownictwo na wzór grających w Polsce na przykład tzw. muzykę bałkańską. Polski Piach łączy „pieśni pustyni” z bluesem takim, jakim był on u swego zarania, czyli stworzonym m.in. przez Leada Belly’ego czy Roberta Johnsona. Charakterystyczny rytm, akompaniowanie, a czasem prowadzenie melodii oraz granie slide’em to cechy wyróżniające, ale wszystko odbywa się przy użyciu gitary akustycznej, dlatego zamiast wspomnianych bardów pustyni, kierujemy się w rejony delty Missisipi, południa Stanów Zjednoczonych i melodii stworzonych podczas pracy na plantacjach bawełny. Przy tym melanżu warto jeszcze wspomnieć wpływy country, pieśni żydowskich oraz wszystkiego tego, co rozumiane jest jako muzyka drogi. – Te kultury, gdzie jest dużo piachu, delta Missisipi, Sahara i ta Wisła, mają w sobie coś bardzo mi bliskiego. Nie są intelektualne, dużo w nich pierwotnej pulsacji – mówił w magazynie „Źródła” w II Programie Polskiego Radia Patryk Zakrocki.
Trio
Płyta „Południe” nagrana była na początku października tuż po upalnym lecie 2019 roku, w czasie kiedy jeszcze nikt o pandemii koronawirusa nie słyszał. Krążek wydany został z kolei w połowie zeszłego roku, czyli w momencie, kiedy zmęczenie nową rzeczywistością przybierało kolejne formy. Jakkolwiek traktować ewentualny wpływ lockdownów i obostrzeń na odbiór tak wolnej i niezależnej muzyki, nie da się nie zauważyć przestrzenności, lekkości i wolności płynącej właśnie z dźwięków znajdujących się na płycie Polskiego Piachu. „Muzyka była przygotowywana latem, a pierwsze szkice powstały na wydmach i wiślanych plażach, a wspominam o tym, bo jestem przekonany, że da się poczuć słońce w tych wolnych tempach, leniwych frazach i barwie dźwięku” – możemy przeczytać w opisie albumu, za który wraz z grającym na klarnecie basowym Piotrem Mełechem i wykorzystującym strąki, kije i walizkę perkusyjną Kubą Wydmo Falkowskim odpowiada przede wszystkim Patryk Zakrocki. Określeń przy nazwisku Zakrockiego zazwyczaj jest sporo, by wymienić tylko: skrzypek, kameralista, pianista, kompozytor, ale w kontekście „Południa” watro wymienić jeszcze jedną: gitarzysta.
Dźwięk
Wspomniana we wstępie percepcja tego jakże popularnego instrumentu nie bywa bezzasadna. Razem z altowym saksofonem i elektronicznym pianem o brzmieniu tzw. parapetu z lat 80., stanowią chyba święta trójcę obrzydzonych instrumentów. Tymczasem Zakrocki, dla którego w latach młodości gitara elektryczna była głównym instrumentem, w „Południu” gra tylko na małej gitarze akustycznej. Brzmienie instrumentu to jedno, nawiązania do początków bluesa drugie, ale w tym przypadku najważniejsze jest coś zupełnie innego: sposób gry daleki od wyścigów oraz często zbędnych ozdobników. Wizja i myślenie o tym instrumencie oraz podejście do gry wyłuszczył Zakrocki w rozmowie z Maciejem Lemingiem, dostępnej na stronie zesłuchu.pl.
– Można grać na gitarze, i to podejście wydaje mi się właściwe, jako na instrumencie harmonicznym, który ma otwarte, wybrzmiewające struny, przez co zupełnie inaczej można prowadzić melodię i głosy. A ja używałem jej jak skrzypiec, czyli monolodycznego instrumentu do szybkiego i zwinnego przesuwania się po częstotliwościach (śmiech), a gitara ma tę cudowną możliwość grania dużymi masami dźwięków. To jest w niej piękne i dlatego ją porzuciłem, a później, dopiero po latach, zacząłem słuchać muzyków korzystających z niej we właściwy sposób.
– No właśnie, właściwy sposób: a czegoś w muzyce nie wolno?
– Nie. Są po prostu jakieś ścieżki zdegenerowane, które mimo że z czasem ewoluują, to nie przekroczą swoich schorzeń (śmiech). Tak jest myślę z tą całą sceną gitarzystów-wyścigowców, wypierdalaczy, robiących dokładnie to, co wirtuozi skrzypiec, próbując grać też te klasyczne evergreeny jak Malmsteen i jemu podobni. To jest ślepa uliczka, która zubaża gitarę, próbując ją dostosować do czegoś, co inne instrumenty robią lepiej. Urok gitary leży gdzie indziej. Niby takie podejście było ciekawe, ale ostatecznie tego się nie da słuchać (śmiech).
W odróżnieniu do Polskiego Piachu, czego Państwu życzę.