Kultura dla wszystkich
W Sali Kameralnej NCPP panuje półmrok, delikatne snopy światła padają na pustą scenę. Nie słychać pomruków i chrząknięć publiczności, bo to koncert czasu pandemii, oznaczony metką „on-line”. Zza czarnej kotary wyłaniają się artyści. Światłocień, a w nim Grubson. Słychać pierwsze dźwięki, z prawej strony pojawia się punktowe światło, a w jego promień wchodzą kolejno kobiety w czerni*. To one dziś poniosą przekaz do świata ciszy. Z jedną z nich, Alicją Szurkiewicz – tłumaczką polskiego języka migowego i działaczką Fundacji Kultury bez Barier – udało nam się o tym wydarzeniu porozmawiać.
fot. Magda Pawluczuk
Michał Mościcki: Minęło już trochę czasu, ale coś mi mówi, że emocje towarzyszące koncertowi Grubsona nadal są żywe.
Alicja Szurkiewicz: Tak, to dość silne wspomnienie, bo i ładunek emocjonalny spory, zwłaszcza że teraz docierają do nas głosy tych, dla których w dużej mierze to zamieszanie zorganizowaliśmy. Gdy się dowiedzieliśmy, że nauczyciele puszczali koncert z tłumaczeniem na polski język migowy uczniom w ośrodkach, w szkołach dla dzieci z wadą słuchu, i dzieciaki przeżywały to razem z nami, to naprawdę czuliśmy wielką radość. Nasi głusi znajomi organizowali domówki, aby wspólnie obejrzeć koncert i być z nami. To niewątpliwie pozytyw płynący z wydarzenia on-line, czyli zasięg. Ale nic nie zastąpi relacji z drugim człowiekiem, bo to w interakcji tkwi cała magia bycia razem.
Spotkanie żywego człowieka z kulturą, ten cel na pewno nas łączy.
Tak, dla nas w Fundacji to właśnie spotkanie z drugim człowiekiem jest najważniejsze, żeby razem przeżywać wydarzenia kulturalne, rozmawiać w kuluarach, wspólnie analizować. Za to też pokochałam Fundację, bo my bardzo dużo ze sobą rozmawiamy, a niestety internet trochę nam to w tej chwili zabiera.
Gdy o spotkaniach mowa, to z Grubsonem również musiałyście spędzić trochę czasu, przygotowując się do wydarzenia. Jak ten proces przebiegał?
Proces jest niezwykle czasochłonny, bo poprzedzony długimi poszukiwaniami informacji o artyście, czytaniem i oglądaniem wywiadów, aby poznać go jak najlepiej, a w zasadzie to, co chce słuchaczom przekazać, aby jak najlepiej oddać ducha jego twórczości. Grubson znalazł również dla nas czas i mogłyśmy go o wiele rzeczy dopytać. Dodatkowo dochodzi analiza tekstów, którą na pewnym etapie robiłyśmy wspólnie, wymieniałyśmy się opiniami i odczuciami. Kilka godzin solidnej pracy dla kilku minut jednej piosenki, a było tych utworów sporo. Dodatkowo każdy tłumacz ma swój bagaż doświadczeń i swoją optykę, przez którą na dany utwór spogląda.
fot. Magda Pawluczuk
fot. Magda Pawluczuk
fot. Magda Pawluczuk
fot. Magda Pawluczuk
Czy to dlatego tłumaczyłyście koncert we czwórkę?
Tak, ale również dlatego, że chciałyśmy pokazać, że podczas takiego wydarzenia może być zaangażowanych więcej niż jeden czy dwoje tłumaczy. Po pierwsze dodaje to znaczenia wydarzeniu, bo możemy w nie zaangażować większą liczbę osób, które nabierają doświadczenia podczas takich akcji, ale również niejako zachęcają innych tłumaczy, żeby być może spróbowali nieco się otworzyć i podjęli się takiego wyzwania, bo niestety w dalszym ciągu robią to nieliczni.
U Ciebie ten proces podejmowania prób tłumaczenia utworów muzycznych na polski język migowy przebiegał dość naturalnie, bo jesteś jakby osobą z dwóch światów…
Tak. Mam głuchych rodziców. Mój tato jest osobą całkowicie głuchą, dla niego od urodzenia język polski jest językiem totalnie obcym. Dla mnie polski jest również drugim językiem, bo najpierw zaczęłam migać, a dopiero potem nauczyłam się mówić w języku polskim. Zawsze imponowało mi to, że mój tato całe życie doskonale tańczył, świetnie czuł rytm, ale nie brał pod uwagę, że w muzyce mogą być jakiekolwiek słowa. I w pewnym momencie moją ambicją stało się, aby nieco mu ten świat przybliżyć. Zwłaszcza że jako nastolatka zasłuchiwałam się w ulicznym rapie, co wzbudzało zainteresowanie mojego ojca. I tu pojawiło się sporo problemów – jak ten świat, pełen metafor, przełożyć na polski język migowy. Zaczęłam wtedy swoje pierwsze próby interpretacji piosenek. Bo będę się upierać, że to często nie jest tłumaczenie, ale właśnie interpretacja.
Mówisz o sytuacji, gdy artysta intonuje i nierzadko „bawi się” tekstem?
Tak, bo zadanie, które stoi przed tłumaczem, to oprócz przedstawienia znaczenia wypowiadanych słów – przekazanie emocji, intencji. Wtedy nasze ciało staje się narzędziem, a nasza ekspresja w tym pomaga. Choć to jak z przekładami Szekspira, każdy tłumacz zrobi to zapewne nieco inaczej.
Niektórzy postrzegają to jako nadekspresję…
Zdaję sobie z tego sprawę, że tak to może zostać odebrane, choć my musimy uważać, aby nie dawać ludziom gotowej odpowiedzi. Musimy zostawić im pole do swojej własnej interpretacji. Każdy utwór ma swoje przesłanie, ale publiczność słysząca sama musi ów przekaz odnaleźć i zrozumieć, a my podobny efekt chcemy uzyskać w przypadku publiczności głuchej.
Choć czeka na Was sporo pułapek, jak choćby w przypadku koncertu z okazji wybuchu powstania warszawskiego, gdy media rozpisywały się o „tłumaczce, która skradła show”.
Tu kompletnie nie o to chodzi. My po prostu staramy się oddać sens i charakter danego utworu. My wykorzystujemy swoje ciało jako przekaźnik treści i emocji, które są obecne w konkretnym dziele. To są gesty, mimika, ruch ciała. Wszystko służy właśnie temu, aby jak najpełniej przekazać wszystkie zamiary twórcy czy wykonawcy. Podczas koncertu na żywo szczęśliwie mamy nieco więcej swobody, choć towarzyszy nam ogromny stres, bo nie można do niektórych momentów wrócić, czegoś poprawić. Żywioł!
Zatem artyści nie mają się czego obawiać, show nadal pozostanie ich?
Tak, to oni przecież są impulsem do przyjścia na koncert, także dla głuchych. Artyści czasem się obawiają, to prawda. Ale także edukowanie samych twórców jest dla nas ważne, bo przecież wszyscy gramy w jednej drużynie, możemy się razem dobrze bawić i po prostu być ze sobą. Bez żadnych niepotrzebnych podziałów.
Czyli kultura bez barier.
Czyli kultura dla wszystkich. O to walczymy i wierzymy, że się uda.