Zaleca się #5
Little Simz
Sometimes I Might Be Introvert
Nie lubimy się powtarzać, ale jak tego nie robić, kiedy z bezczelną wręcz powtarzalnością doskonałe płyty wychodzą spod ręki i z gardła Little Simz. Po świetne przyjętym albumie „Grey”, który polecaliśmy również na łamach MIC‑a, dostajemy płytę jeszcze bardziej wykwintną, jeśli w ogóle w przypadku rapu możemy owego epitetu użyć. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że rap jest tu tylko punktem wyjścia i środkiem do wyrażenia w sposób jednocześnie dosadny i osobisty tego, co młodej wokalistce najbliższe. Poza solidnymi zwrotkami i emanacją czystego flow mamy produkcje, w których słyszymy samplowany soul, afrykańskie akcenty, trąby, orkiestrę, a nawet fragmenty opery. Za to wszystko odpowiada producent, Inflo, który jawi się jako muzyczny brat bliźniak Pani Simz. Ten rozmach nie przysłania jednak tego, co zdaje się najważniejsze, czyli opowieści o drodze do celu, codzienności, sile kobiet i brudnej, politycznej grze wokół. Kto by pomyślał, że to będzie ten rok, w którym kobieta „zje tę grę”, zwaną rapem. Nie ma co, królowa umościła się na tronie i łatwo władzy nie odda.
Michał Mościcki
Quicksand
Distant populations
Na płytach z lat dziewięćdziesiątych muzycy z nowojorskiej, post-hardcoreowej kapeli Quicksand udowodnili, że jak mało kto potrafią łączyć ostre riffy i chwytliwe melodie. Mimo że reaktywowany po kilkunastoletniej przerwie zespół opuścił gitarzysta Tom Capone, najnowszym albumem (wydanym jak poprzedni Interiors w legendarnej wytwórni Epitaph) Quicksand pokazują, że wciąż są mistrzami w swoim fachu. W Collosus liryczny refren płynnie wychodzi z siermiężnej zwrotki, w Lighting field nad motorycznym riffem pojawiają się delikatne dźwiękowe plamy. Zespół eksploruje także nowe rejony: w Phase 90 na pierwszy plan wychodzi niemal shoegazowe’a gitara. Dygresja: ciekaw jestem, czy tytuł to nawiązanie do wykorzystanego w piosence efektu gitarowego. I ciekawostka: co może szokować – zważywszy na potężne brzmienie płyty – na portalach dla gitarowych geeków Walter Schreifels przyznaje, że sekretną bronią na płycie był mały wzmacniacz do ćwiczeń, na którym nagrał overduby (kolejne partie gitar). Wracając do meritum, w najbardziej wyróżniającym się Brushed sekcja rytmiczna odwzorowuje zaprogramowany loop, a wokale przywodzą na myśl Jane’s Addiction. Distant Populations to lekko ponad półgodzinny, potężny zastrzyk energii na nadchodzącą jesień.
Stansiław Bitka
Pejzaż
Wyspa
Od czasu bardzo dobrze przyjętego debiutu Pejzaż stworzył już kilka płyt. Ostatnia, wydana we wrześniu pod tytułem Wyspa, to solowe dzieło Bartosza Kruczyńskiego, który ma kilka wcieleń. Pejzaż jest tym, powiedzmy, najbardziej melancholijnym, jeśli wolno użyć takiej metafory. Na najnowszej płycie znajdziemy 20 utworów, które misternie utkane z sampli nie tylko przyjemnie sączą się z głośników, ale przede wszystkim zaskakują. O kunszcie i erudycyjności muzycznej Kruczyńskiego wspominano już wielokrotnie, a część opolan mogła się o tym przekonać osobiście na jednej ze Siest na Tarasie. Przyjemnych zaskoczeń nie brakuje też na Wyspie. Trzeba wiele lat doświadczenia i osłuchania, aby na jednym albumie zgrabnie wpleść Irenę Jarocką, Tedego z DJ 600 VOLT, Grupę Pakt, Urszulę Sipińską, a przy okazji przypomnieć Beatę Bartelik. To tylko niektóre z nazwisk, album skrzy się bowiem od skrzętnie poukrywanych i mozolnie wyszukanych polskich piosenek sprzed lat. I jest to chyba największa zaleta płyty – można ją czytać na przynajmniej dwóch poziomach: po prostu cieszyć się muzycznym pejzażem utkanym misternie z setek sampli, a można też – co wymaga już nieco więcej wysiłku – bawić się w poszukiwania muzycznych cytatów. Wszystko zależy od możliwości i chęci, ale oba sposoby czy rejestry są równie wartościowe, przyjemne i warte zachodu.
Marek Szubryt
Turnstile
Glow on
Baltimore – miasto będące stolicą stanu Meryland, słynące z tego, że ponoć jest najbrzydszym miastem ameryki oraz tego, że w ostatnim raporcie dotyczącym najbardziej niebezpiecznych miasta świata zajęło 11 miejsce. Jednak może grupie Turnstile uda się przełamać ten czarny PR Baltimore. Obszar dźwięków (hardcore–punk), w którym porusza się zespół, wydaje się jak najbardziej pasować do otaczającej ich rzeczywistości, ale Turnstil nie jest oczywistym przedstawicielem tego gatunku. Dużo u nich brudnych gitar, ale nader często okraszonych melodią. Takiego New Hart Design nie powstydziliby się The Foals, do tego mamy uroczą miniaturę na klawisz i wokal utrzymane w duchu space-electro No Suprise czy balladę Alien love call z gościnnym udziałem Blood Orange. Reszta piosenek pędzi odpowiednio, czyli utrzymana jest w duchu hardcore-punka (świetne Blackout). Tych 35 minut słucha się z naprawdę dużą przyjemnością i nie sposób się znudzić. Świetny gitarowy album.
Rafał Czarnecki