Wakacje z dźwiękiem
Co się wydarzy, gdy pozwolimy uszom zadecydować o kierunku wakacyjnej podróży?
Kapuściński – pierwszy turysta dźwiękowy
Zanzibar budzi się ze snu. Poranek zapowiada dźwięk małego dzwonka: „Z początku odległy i przytłumiony, przybliżał się coraz bardziej, aż stał się wyrazisty, silny i wysoki”. To dzwoni sprzedawca gorącej kawy, zamotany w białą galabiję, z koszykiem pełnym porcelanowych filiżanek. Podzwaniał też wczoraj, tydzień temu, przed trzydziestu laty. To dźwiękowy rytuał o smaku świeżo palonej kawy, który każdy tu zna. Wieś Adofa w etiopskiej prowincji Wollega szykuje się do snu. Milkną dźwięki domowej krzątaniny, cichną rozmowy na głównym placu. Tylko wiecznie zielony mangowiec nie zapada w sen. „Wieczorem cisza pod drzewem jest tylko pozorna. W rzeczywistości wypełnia ją wiele najróżniejszych głosów, dźwięków i szmerów. Dobiegają one zewsząd: z wysokich gałęzi, z okolicznego buszu, spod ziemi, z nieba”. W Hebanie Ryszard Kapuściński dokumentuje nie tylko wielką politykę – proces wybijania się afrykańskich państw na niepodległość. Jego reporterskie ucho wyłapuje z otoczenia szmery, świsty, chrząknięcia, skrobania, pomruki, szepty, nawoływania, tąpnięcia, trzaski, huki. Potem literat w Kapuścińskim komponuje akustyczne opisy odwiedzanych miejsc. Czy reporter z Pińska zapoczątkował turystykę dźwiękową? Można gdybać. Pewne jest, że przybywa łowców dźwięków, którzy są gotowi przejechać pół świata, by zadowolić swoje uszy. Dlaczego?
Ryszard Kapuściński, fot. Flickr
Raymond Murray Schafer, okłądka płyty, materiały prasowe
Podziwiać pejzaże dźwiękowe
Dotychczas masowa turystyka zaspokajała przede wszystkim zmysł wzroku. Turysta oglądał świat: zabytki, atrakcje przyrodnicze, zwierzęta oraz ludzi, w backpackerskim żargonie nazywanych „lokalsami”. Dziś doznania wizualne to za mało, to jak oglądanie ciastka przez szybę. Turystę kusi, by wejść do środka i spróbować, jak ono smakuje. Jak smakuje świat. Tę potrzebę zwietrzyli organizatorzy turystyki, którzy coraz częściej oferują „całościowe doświadczenie”, czyli poznawanie świata przy pomocy wszystkich zmysłów. Także słuchu.
Turystyka dźwiękowa polega na podróżowaniu do miejsc, które wyróżnia wyjątkowa akustyka lub występowanie unikalnych pejzaży dźwiękowych – pisze dr hab. Sebastian Bernat, badacz zajmujący się tematyką dźwięku w krajobrazie. Gdzie szukać niezwykłych pejzaży dźwiękowych? W porośniętych tundrą górach Laponii? Na kazachskim stepie? A może w dolinie Bugu? Z pewnością odpowiedź zna Raymond M. Schafer, kanadyjski muzykolog i kompozytor. Też pomysłodawca międzynarodowego projektu badawczego World Soundscape Project na Uniwersytecie Simona Frasera. Świat zawdzięcza mu pojęcie „soundscape”, będące zbitką słów „landscape” i „sound”. W skrócie oznacza ono doświadczanie krajobrazu przez słuchanie. Przyjemna odmiana we wzrokocentrycznej kulturze. Ale też ogromne wyzwanie. Zdaniem Schafera wielowiekowa, głęboko osadzona w kulturze dyktatura oka sprawiła, że współczesny człowiek stracił wrażliwość na dźwięki. Wszechobecne zanieczyszczenie hałasem nie poprawia sytuacji. Potrzebna jest więc edukacja w zakresie słuchania. Schafer proponuje „czyszczenie uszu” (ear cleaning) – ćwiczenia uwrażliwiające na dźwięki wokół nas. Czy podróże dźwiękowe mogą nauczyć lepiej słuchać? Na pewno nie zaszkodzi spróbować. Dokąd wyruszyć w podróż za dźwiękiem?
Mikroprzygoda z dźwiękiem
Przygoda jest wszędzie. Nie trzeba wcale wyprawiać się na biegun, wchodzić na Mount Everest, przepływać Atlantyku. Biwak za miastem, spływ rzeką z dzieciństwa, długodystansowy spacer brzegiem morza też mogą dostarczyć niezapomnianych wrażeń – twierdzą miłośnicy mikrowypraw. To alternatywa wobec dalekich, drogich i czasochłonnych podróży. Sposób na przełamanie codziennej rutyny. Spacery dźwiękowe (soundwalks) to też mikrowyprawy – ale po dźwięk. W sąsiednie rewiry, do ulubionego parku, za miasto, nad wodę. Nasłuchiwać można w kolejce u lekarza, na przystanku autobusowym, podczas spaceru z psem. Solo, we dwoje, w grupie. O świcie, po obiedzie, nocą. W spacerach dźwiękowych bardziej niż „dokąd” liczy się „jak”. Warto uważnie wsłuchać się w środowisko i maksymalnie zaktywizować zmysł słuchu. „Zacznij od wsłuchania się w dźwięki, jakie wydaje twoje ciało podczas wykonywania ruchu. Te odgłosy są najbliżej ciebie i wyznaczają pierwszą oś dialogu z otoczeniem. Jeśli jesteś w stanie dosłyszeć nawet najcichszy z tych dźwięków, oznacza to, że znajdujesz się w środowisku skrojonym na ludzką miarę”[1] – radziła Hildegard Westerkamp, ekolożka muzyki i współpracowniczka Schafera. To nie będzie łatwe – zanurzyć się w pejzażu dźwiękowym. Dlatego Westerkamp radzi, by sporządzać listę słyszanych dźwięków, próbować je kategoryzować, ustalić, skąd pochodzą. A przede wszystkim nieustannie zadawać sobie pytanie „co jeszcze słyszę?”.
[1] Źródło cytatu: Glissando, 26/2015, „Spacery dźwiękowe, tłum. Kamila Kijowska, http://glissando.pl/tekst/spacery-dzwiekowe/
Spacery dźwiękowe to nie tylko sposób na Schaferowskie „czyszczenie uszu”, lecz także wielka krajoznawcza przygoda. Już od trzydziestu lat przeżywają ją uczestnicy Festiwalu Spacerów Dźwiękowych organizowanego przez magazyn „Glissando” w Warszawie. W programie odkrywanie nieoczywistych atrakcji stolicy – audiosfery bazarów Wiatraczna i Szembeka, podziemi przy pomniku Syreny na Powiślu, ruchomych schodów na placu Zamkowym. Do poznawania przestrzeni miejskiej w nieoczywisty sposób zachęcają również twórcy „niePrzewodników miejskich”, Marcin Dymiter i Marcin Barski z Instytutu Pejzażu Dźwiękowego, skupiającego pasjonatów field recordingu i sound artu. „niePrzewodniki miejskie” to interaktywne mapy dźwiękowe w formie darmowej aplikacji na telefon. Zasada jest prosta: użytkownik, przemieszczając się po mieście, słyszy dobrane do swojej aktualnej lokalizacji nagrania. To przewodniki wolne od dat, wielkich dziejowych wydarzeń, pomnikowych postaci. Wielką historię zastępują tu dziesiątki mikrohistorii opowiedzianych dotychczas przez mieszkańców Buska-Zdroju, Pińczowa, Elbląga, Dąbrowy Górniczej, Krakowa Podgórza. Jak brzmi Wrocław? Co słychać w Gdyni, Lublinie, Lesznie? Polskę ogarnęła miastofonia. Wystarczy zerknąć do sieci – przybywa map dźwiękowych i pretekstów do wyjścia z domu. Czasem jednak uszy potrzebują ciszy. Gdzie jej szukać?
Ile kosztuje cisza?
Cisza to – mówiąc ogólnie – brak dźwięku. Także atrakcyjny produkt turystyczny. Ciszę można sprzedać – już od 150–200 zł. Tyle kosztuje średnio dzienny pobyt w Pustelni Złotego Lasu w Rytwianach, opactwie Benedyktynów w Tyńcu czy Centrum Wiary i Kultury w Hebdowie. „Cisza koi i pozwoli usłyszeć to, czego pośpiech i zgiełk do nas nie dopuszczają” – taka oferta dla zmęczonych miejskim zgiełkiem może brzmieć kusząco. Oczywiście, pobyt w czasowym odosobnieniu, w milczeniu, w odcięciu od bodźców nie jest niczym nowym. Nowością jest włączenie ciszy do oferty wellness, prężnie rozwijającego się sektora turystyki. Wakacje w ciszy w luksusowym amerykańskim „resorcie” mogą kosztować nawet 600 dolarów za noc. Nie wszyscy turyści marzą o wakacjach w drogim kurorcie, ale wielu pragnie pobyć w nieskażonej cywilizacją przyrodzie. I w ciszy. Dzika przyroda i cisza – to bogactwo Karelii Północnej, regionu w Finlandii Wschodniej. Władze Karelii w porozumieniu z lokalnymi biurami podróży postanowiły zwabić „na ciszę” zagranicznych turystów. Silence Travel Network, kooperatywa miejscowych touroperatorów, oferuje kilkudniowe pobyty w ciszy i odkrywanie karelskich pejzaży dźwiękowych w Parku Narodowym Koli. Turyści doświadczają audiosfery monastyru Nowy Wałaam, wzgórza Ukko-Koli, rzeki Lieksanjoki. Turystka z Hongkongu w wywiadzie dla lokalnej prasy powiedziała, że pierwszy raz w życiu usłyszała dźwięk spadających kropli deszczu. I że warto było jechać po ciszę przez pół świata. Finowie, zachęceni sukcesem „turystyki ciszy” w Karelii, opublikowali przewodnik po najcichszych miejscach w Helsinkach. Co ciekawe, ciszę można tu doświadczać na dziewięć różnych sposobów. Jest tu tropikalna cisza w ogrodzie botanicznym Kaisaniemi, sakralna w kościele Temppeliaukio czy kosmiczna w obserwatorium astronomicznym. Pewnie nie ruszymy gremialnie na wakacje do Helsinek, zwłaszcza w okresie pandemii, ale przecież pomysł Finów możemy dostosować do lokalnych realiów. Ciche miejsca znajdują się w każdym mieście, a ich odkrywanie to wielka akustyczna przygoda.
Dźwiękowe cuda świata
Na wielką akustyczną przygodę porwał się Trevor Cox, inżynier dźwięku, profesor na Uniwersytecie w Salford, który śmiało mógłby zostać ekscentrycznym bohaterem filmu Wernera Herzoga. Cox zaczął przygodę z dźwiękiem od zdziwienia, że w większości dostępnych przewodników turystycznych pełno jest propozycji atrakcji do oglądania, prawie żadnych do słuchania. Zaczął więc podróżować po świecie w poszukiwaniu ciekawych pejzaży dźwiękowych, czego efektem są dwie książki: „Sonic Wonderland” i „The Soundbook”. Cox wyjaśnia w nich, jak powstają określone dźwięki, i bada ich wpływ na psychofizyczne funkcjonowanie ludzi. Zastanawia się, na ile dźwięk buduje genius loci danego miejsca, jego niepowtarzalną tożsamość. Na szlaku dźwiękowych wojaży Coxa jest Park Narodowy Serengeti w Tanzanii, gdzie znajdują się skały, które owiewane wiatrem wydają dźwięk podobny do gongu. Chorwacja: morskie organy w chorwackim Zadarze. Indie: mauzoleum Gol Gumbaz poświęcone sułtanowi Adilowi Shahowi. Grecja: starożytny teatr w Epidauros. Iran: Meczet Imama w Isfahanie. Kazachstan: śpiewające wydmy w Parku Narodowym Altyn-Emel. To ciekawa perspektywa: słuchać świata zamiast go oglądać, zaufać uszom, odpuścić sobie oczy. Bez wychodzenia z domu też można podróżować za dźwiękiem. Na stronie Record the Earth około 3000 internautów zamieściło prawie 7000 nagrań pejzaży dźwiękowych z całego świata, zaś miłośnicy natury mogą eksplorować jej odgłosy na stronie Nature Sound Map. Jak odnaleźć się w tym bogactwie dźwiękowych ofert? Cox radzi: Wybierasz się na wakacje? Pozwól, by twoje uszy zadecydowały o kierunku podróży. Na koniec nie zapomnij wysłać znajomym pocztówek z wakacji. Oczywiście dźwiękowych.