Świąteczna pocztówka od Toma Waitsa
Mieszkańcy austriackiego Oberndorfu nie spodziewali się, że zostaną tak mile zaskoczeni, gdy tłumnie stawili się na pasterce w Wigilię 1818 roku. Ich proboszcz Joseph Mohr wraz z Franzem Gruberem, miejscowym organistą, przygotował dla nich niespodziankę – skomponowaną specjalnie na tę okazję pieśń. Organy w miejscowym kościele zostały poważnie uszkodzone, więc Gruber sięgnął po gitarę.
Dwa głosy solowe w towarzystwie chóru sprawiły, że niejeden parafianin ocierał łzę, a najtwardsze serca miejscowych flisaków zaczynały topnieć. Choć wzniosły bożonarodzeniowy nastrój udzielił się wszystkim, to nikt nie mógł przypuszczać, że oto są świadkami narodzin jednej z najpopularniejszych pieśni świata. Cicha noc rozlała się po świecie lotem błyskawicy. Dziś śpiewana jest w 300 językach i dialektach, od lepianek w Zimbabwe, po centra handlowe na Manhattanie. „Najstarsi górale” w Oberndorfie twierdzili, że pieśń spadła z nieba, a gdy okazało się, że ma ona swoich autorów, to uznali, że pewnością została spisana piórem z anielskiego skrzydła. Zbudowana z tej okazji kaplica przyciąga w Wigilię każdego roku tysiące wiernych z całego świata, którzy w bliskim sobie języku wyśpiewują tę pełną melancholii pieśń ku chwale Nowonarodzonego. Zaskoczenie mieszkańców małej wioski pod Salzburgiem z pewnością mogłoby dorównać temu, jakie pojawiło się wśród publiczności koncertu Toma Waitsa w teksańskim Austin. Występ zbliżał się ku końcowi, gdy artysta zasiadł do fortepianu. Pierwsze dźwięki słynnej kolędy zabrzmiały jak żart.
Tom Waits / fot. James Minchin III / minchin.eowdev.com
Kabaretowy nastrój wydarzenia, przepełnionego groteską i czarnym humorem, nijak miał się do wzruszających tonów, z których słynie Cicha noc. Gdy po pierwszych wersach wybrzmiały dźwięki piosenki Waitsa Christmas Card From A Hooker In Minneapolis, audytorium nie potrafiło opanować śmiechu, choć to, co usłyszeli, bynajmniej wesołe nie było. To historia opowiadana przez prostytutkę, która w pocztówce do Charliego, swojego byłego chłopaka, pisze o przemianie, porzuceniu narkotykowo-alkoholowych nałogów i ustatkowaniu przy boku męża, który kocha jej syna jak swojego, gra na trąbce i jest porządnym człowiekiem. Opowiada sporo o marzeniach i planach. Gesty i mimika Toma Waitsa powodują kolejne salwy śmiechu, które przerywa dopiero puenta, jak można przypuszczać – niezbyt radosna. Wszystko okazuje się bujdą, a wspomniana powyżej kobieta prosi o pożyczkę, z której spróbuje spłacić adwokata i wyjść warunkowo z więzienia po świętach. Gdy kończąc utwór, artysta powraca do kolędy, na widowni zapada absolutna cisza.
Kiedy prześledzi się twórczość Toma Waitsa, trudno być zdziwionym takim obrotem spraw, choć jego muzyka to doskonały przykład na to, jak sztuka może uwznioślić prozę życia, a codzienność stać się inspiracją dla pełnej emocji twórczości. To w zasadzie spadkobierca poezji beatników, ten, który w kloszardzie ma brata, mordercę za sąsiada, a w najbardziej poniżonej ladacznicy znajdzie kompana do whiskey. Wywracając nam świat do góry nogami, Waits wykoleja nas z codziennej rutyny i pozwala otworzyć oczy na świat dookoła. Przy okazji nobilituje tych, którzy na co dzień są mniej „fit”, „glamour” i „fancy”, co może pobudzać do refleksji nad kondycją ludzkości w ogóle. Trzeba przyznać, że to iście chrześcijańskie przesłanie, nieprawdaż?
Tom Waits / fot. materiały prasowe artysty
Artykuł pierwotnie ukazał się w Muzycznym Informatorze Culturalnym nr 15