Robert Brylewski – Złoto ulicy

Dobrze, żeśmy się w latach 80. zakamuflowali. Przez to, że nazwaliśmy cały system „Babilonem”, byliśmy brani przez jakieś ośrodki zajmujące się cenzurą czy ograniczaniem i kontrolowaniem sztuki po prostu za idiotów albo za jakąś sektę – mówił mi kilkanaście lat temu Robert Brylewski. Dnia 25 maja skończyłby 60 lat.

Gdy się zastanawiam, kim był Brylewski, to nie widzę w nim tylko muzyka, lecz artystę wszechstronnego: świetnego rysownika i malarza, pomysłowego twórcę wideo-art i grafika komputerowego, jedynego w swoim rodzaju producenta i realizatora. Był twórcą wybitnym. Wizjonerem, który nie bał się nowych wyzwań i stawał w awangardzie zmian. Małgorzata „Tekla” Tekiel, najlepsza polska basistka, mówi mi: „nie wiem, czy jest druga taka osoba w Polsce o tak kulturotwórczym zasięgu”. Konrad Januszek, lider 52UM, ostatniego projektu, z którym związany był Brylewski, dodaje, że po jego śmierci powstała „ogromna wyrwa, bo Robert był osobą węzłową i łączył swoją osobą wiele środowisk”.

Przy jakimkolwiek projekcie by nie pracował, zawsze zostawiał po sobie charakterystyczny stempel swojej osobowości, kreatywności i wrażliwości. Kiedy pomyślimy o jego dokonaniach muzycznych i zastanowimy się nad nimi, dojdziemy do wniosku, że przeważnie kreował rzeczywistość i miał ogromny wpływ na przyszłość polskiej muzyki. Takich punktów w jego artystycznym życiorysie było wiele. Choćby ten, gdy stał się częścią kilkudziesięcioosobowej pierwszej załogi punkowej i stanął na czele zespołu Kryzys. Czy wtedy, gdy z Tomkiem Lipińskim stworzyli Brygadę Kryzys, pierwszą supergrupę tego środowiska, i nagrali przełomową „Czarną Brygadę”, wymyślając styl nazwany punkodelic. Czy wtedy, gdy z Pawłem „Kelnerem” Rozwadowskim utworzyli pierwszy polski zespół reggae i z każdą płytą poszerzali granice gatunku, aby na albumie „1991” w niezwykły sposób dodać do niego nie tylko rock, ale także funk, rap i jazz. Również wtedy, gdy w Armii zaczarował mistyczną, niepowtarzalną ścianą dźwięku albo gdy z Kelnerem zawiązali duet Max i Kelner, w którym prekursorsko połączyli electro, techno, hip hop i reggae z zaangażowanymi społecznie tekstami. Czy choćby wtedy, gdy z Piotrem „Falą” Falkowskim i Falarkiem grał psychodelię, na solowej płycie zmierzył się z elektroniką, a ze Światem Czarownic nagrał jedną z najpiękniejszych płyt XXI wieku, ujmującą ciepłem i niezwykłym przekazem tekstowym.

Koncert Brygady Kryzys, Robert Brylewski/ Sala Kameralna NCPP – 15.03.2013 / fot. Kamil Pieśniewski

Brotherhood of Man

Jak już wspominałem, rola Brylewskiego nie opierała się wyłącznie na tworzeniu i graniu muzyki. W 1983 roku wraz ze Sławkiem Rogowskim, wówczas szefem klubu Hybrydy, w którym próby miał Izrael, i Rozwadowskim stworzyli Róbrege, największy festiwal muzyki alternatywnej w Warszawie i jeden z najważniejszych tego typu imprez w Polsce lat 80.

Założenie było proste. „Miało być integracyjnie. Zazwyczaj festiwal trwał trzy dni. Mimo nazwy Róbrege dzień reggae zawsze był jeden, choć to nie znaczyło, że grano tylko reggae. Drugi dzień był punkowy, choć to też nie oznaczało, że pojawiały się tylko zespoły punkowe. Trzeciego dnia proponowaliśmy artystów różnych”, mówił mi Brylewski kilkanaście lat temu. Dlatego na Róbrege nie występowały tylko zespoły związane ze sceną punk-reggae, ale również tacy artyści, jak Stanisław Sojka, Czesław Niemen, Tomasz Stańko z projektem C.O.C.X. Przyjeżdżali także goście ze świata jak Kortatu, Twinkle Brothers czy Killing Joke.

Brylewski budował wokół siebie społeczność. Tak też było w studiu Złota Skała, które stworzył z pomocą przyjaciół (jak choćby mieszkającego w Londynie Marcina Millera) najpierw w Stanclewie – na granicy Warmii i Mazur, a potem w Warszawie. Tekla wspomina: „Robert, tworząc Złotą Skałę, zbudował scenę muzyczną. Zespoły mogły przyjeżdżać i nagrywać płyty, później jeździły razem w trasy koncertowe. Dzięki temu mogliśmy się poznawać, wymieniać myśli, dźwięki, poznawać tajniki nagrywania, bo większość z nas pierwszy raz była w profesjonalnym, zawodowym studiu. Następowała muzyczna wymiana między ludźmi związanymi ze Złotą Skałą; powstało buzujące pomysłami i ogromnie twórcze środowisko. Uczyliśmy się także kreowania brzmienia, realizacji dźwięku i dubu, bo Robert był jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym, który te duby tworzył”.

Przez studio przewinęły się dziesiątki zespołów, nagrano kilkadziesiąt ważnych dla polskiej muzyki płyt. Tekla dodaje: „te znajomości później zamieniały się w przyjaźnie. Jeździliśmy razem w trasy, graliśmy ze sobą. Te dziesiątki ludzi, które wyszły ze Złotej Skały, mogły przekazywać pałeczkę dalej. Echo tej szkoły, tego myślenia słyszalne jest do dziś”.

Nie poddawaj

Brylewskiego nie ma wśród nas od trzech lat, ale jego sztuka wciąż żyje. Pod koniec czerwca w ramach „Złotej kolekcji”, najpopularniejszej serii fonograficznej wydawanej przez Pomaton/Warner Music Polska, ukaże się płyta „Brotherhood of Man” podsumowująca niezwykle bogatą działalność Brylewskiego. Oczywiście jego fani pewnie będą kręcić nosem, ale zmieścić w 80 minutach muzyki najważniejsze utwory legendy polskiej muzyki łatwo nie było. Zresztą to nie jedyne dzieło, które będzie jemu poświęcone. Niedługo ukaże się też czwarta płyta zespołu 52UM, który był jednym z ostatnich projektów muzycznych Brylewskiego. Znajdzie się na nim jego jeden tekst, który, jak wspomina Januszek, „zostawił nam, a w zasadzie zaśpiewał na jednym z muzycznych spotkań/prób, w czasach gdy widywaliśmy się na Woli – w jego mieszkaniu na Staszica. Dopiero po latach, na jednym z ostatnich naszych spotkań, Robert wyciągnął płytkę z takimi naszymi szumowymi demo”. Gotowe są też trzy piosenki, które 52UM nagrał z Brylewskim niedługo przed śmiercią. Miały się ukazać już w zeszłym roku, ale pandemia pokrzyżowała plany i wciąż czekają na wydanie. Prawdopodobnie pojawią się jesienią na płycie podsumowującej dokonania 52UM z muzykiem.

Piosenki z udziałem Brylewskiego pojawiły się również w zeszłym roku na płycie „Gdzieś pomiędzy” projektu Gościnność stworzonego przez Sławka Pakosa, długoletniego przyjaciela Brylewskiego i jego wydawcę. Również na płycie zespołu Morświn, stworzonym przez poetę Marcina Świetlickiego z Tekiel i saksofonistką Pauliną Owczarek, znalazł się utwór „RB” poświęcony Brylewskiemu i z jego udziałem. „Nie pamiętam dnia, kiedy pierwszy raz rozmawialiśmy, ale pamiętam dzień, kiedy rozmawialiśmy po raz ostatni. I piosenka »RB« jest właśnie o naszym ostatnim spotkaniu”, wspomina Świetlicki, oddając, że fragment monologu Brylewskiego pochodzi z sesji do „Dża ludzie”, ostatniej studyjnej płyty zespołu Izrael.

Gdy pytam Tekli, jaki był Brylewski, odpowiada: „pozbawiony jakichś emocjonalnych gierek. W kontaktach międzyludzkich był człowiekiem, który szukał kompromisu i chciał się dogadać. Nie wynajdywał różnic, a szukał podobieństw. Grając z nim w 52UM, widziałam, że jego filozofia bycia w zespole polegała na tym, że każdy daje to, co ma najlepszego. Wsiadaliśmy do jednego pojazdu i jechaliśmy w jedną stronę. Nie robiliśmy sobie założeń, co osiągniemy, ile zarobimy. Chodziło o świetną jakość dźwięku i dobrą atmosferę w zespole”.

Ta otwartość i chęć dogadania się ze wszystkimi niestety zgubiła go w najważniejszym momencie, gdy w styczniową noc otworzył drzwi swojego mieszkania pijanemu i naćpanemu nieznajomemu, który brutalnie go pobił. Kilka miesięcy po tym zdarzeniu, 3 czerwca Brylewski zmarł. Na szczęście napastnik od razu został ujęty, aresztowany, a niedawno zapadł wyrok trzynastu lat więzienia. Zadaję sobie pytanie, czy to dużo, czy to mało? Te pytania wydają się nieistotne przy rozmiarze tragedii i niepowetowanej stracie, jaką odniosła polska kultura.

Mural ku pamięci Roberta Brylewskiego, Jarocin 2018 / fot. magro_kr

Może Ci się także spodobać

Sampler: Jefferson Airplane

1982 – rock wojenny

Prezentownik NCPP

Kropla drąży skałę