Blues funeral
Mark Lanegan miał niepowtarzalny głos – głęboki, niski i bardzo elastyczny. Bywał liryczny, bywał agresywny. Zwracał wielką uwagę na każdą śpiewaną sylabę, szczególnie na końcówki z charakterystycznym vibrato. Na koncertach – nieważne czy solo, z zespołem lub jako gość – zawsze uwieszony lewą ręką na mikrofonowym statywie całą swoją energię skupiał na śpiewaniu.
Zaistniał jako frontman Screaming Trees, rockowej formacji, która choć była aktywna od połowy lat 80., wypłynęła we wczesnych latach 90. na fali mody na grunge i otarła się o mainstream za sprawą znakomitej płyty Sweet Oblivion. Wtedy też Lanegan rozpoczął karierę solową – nagrał kilka płyt z mrocznym akustycznym bluesem. Jego styl ewoluował: płyty nagrane w naszym stuleciu cechuje eklektyzm – od melancholijnych akustycznych ballad przez wszelkie odcienia gitarowego grania po elektronikę. Gdyby zebrać wszystkich artystów, z którymi Mark Lanegan zetknął się na swojej artystycznej ścieżce, mógłby powstać mały leksykon muzycznej alternatywy przełomu wieków: P.J. Harvey, Queens of the Stone Age, Mad Season, Isobel Campbpell, Kurt Cobain, Nick Cave, Moby, UNKLE, Cult of Luna, The Twilight Singers, Alain Johannes, Duff McKagann, Duke Garwood, Solusalvers – to nawet nie połowa listy.
Mimo to pozostawał w cieniu. Dosłownie i w przenośni. Nigdy nie osiągnął sukcesu komercyjnego, na festiwalach grał za jasności i zapełniał raczej kluby niż hale (nie mówiąc o stadionach). Jego płyty zbierały dobre recenzje, ale nigdy nie plasowały się wysoko na listach „Billboardu”. Nie miał łatwego życia – już jako nastolatek popadał w problemy z prawem, toksycznymi relacjami i substancjami. Śmierć zaglądała mu w oczy kilkukrotnie i przedwcześnie zabrała najbliższych kolegów – bohaterów sceny z Seattle. Do końca był płodny, w ostatniej dekadzie regularnie wydawał solowe albumy – w sumie nagrał pod swoim nazwiskiem 11 płyt długogrających (w tym dwie z coverami), 5 w duetach, wydał też jedną antologię, kilka EP, niepublikowane dema, bootlegi – koncertował i uświetniał swoim głosem produkcje bardziej i mniej znanych twórców. Pojawiają się też w jego dyskografii polskie akcenty: w 2012 zaśpiewał z zespołem Werk, a już pośmiertnie ukazała się jego piosenka nagrana wspólnie z grupą Polskie Znaki.
Napisał kilka książek. Pierwsza I am wolf to zbiór tekstów z solowych albumów, opatrzony komentarzami artysty. We wstępie streścił swoje życie na jednej stronie, wyliczył grzechy, podkreślił zbawienną funkcję muzyki i zakończył zdaniem, że miał więcej szczęścia niż rozumu. W drugiej części wchodzi w szczegóły: napisana lekkim piórem, szczera, niepozbawiona samokrytycyzmu opowieść obfituje w anegdoty na temat grunge’owej sceny. Wokalista Screaming Trees opisał, jak na chwilę przed wybuchem grunge’owej euforii, w swoim rodzinnym miasteczku, był na koncercie Nirvany. Zaprzyjaźnił się wówczas z Kurtem Cobainem, z którym mieli wspólnie nagrać dla Sub Popu album ze standardami Leada Belly’ego. Ostatecznie nagrali tylko Where did you sleep last night, który trafił na Widding Sheet – solowy debiut Lanegana, a który Cobain spopularyzował emocjonalnym wykonaniem zamykającym Unplugged in New York Nirvany. Co ciekawe Cobain zapraszał Lanegana do dołączenia na ten utwór, ten jednak zrezygnował. Albo jak nagrywał z Layem Staylem słynny Long gone day na płytę Above Mad Season, który muzycy napisali na zasadzie „jeden wers ty, drugi ja” i nagrali jeszcze tego samego dnia. Przyznaje też, że zataił przed swoim managerem informację o sporych tantiemach, jakie dostał za ten album – po latach odsetki z niezapłaconych podatków sięgały pół miliona dolarów, sąd zredukował karę do 50 000, co i tak dla piosenkarza było astronomiczną kwotą. Koniec końców znajomy producent wyłożył gotówkę, na poczet przyszłych nagrań. Przez chwilę o książce zrobiło się głośno, za sprawą opisanego w niej konfliktu Lanegana z Liamem Galagherem z Oasis, do którego doszło podczas wspólnej trasy Oasis ze Screaming Trees. Patrząc z perspektywy, jestem w stanie sobie wyobrazić, że zamroczony Lanegan nie wyłapał specyficznego poczucia humoru brytyjskiego kolegi po fachu. Panowie wymienili jeszcze kilka sztubackich twittów i żenująca sprawa przycichła.
Wspomnienia urywają się w momencie, w którym Josh Homme, który koncertował ze Screaming Trees, zakłada Queens of the Stone Age. Szkoda, bo w moim przekonaniu późny Lanegan – zarówno solowy, jak i w duetach (z Isobell Campbell) z Gregiem Dullim pod szyldem Gutter Twins, czy właśnie z QOTSĄ, jest jeszcze ciekawszy. Opublikował ponadto kilka tomików poezji (kolejne mają się ukazać pośmiertnie) oraz pisaną prozą i poezją książkę Devil in a Coma. Ta ostatnia, wyjątkowo gorzka, to swoista spowiedź, próba rozliczenia się z własnym życiem, spisana na łożu śmierci. Mark Lanegan zmarł przez powikłania związane z koronawirusem. Tracił siły, tracił słuch, zapadł w długą śpiączkę. Kiedy był uśpiony, mógł zostać poddany operacji tracheotomii – na co nie zgodziła się żona artysty, istniało ryzyko, że straciłby swój głos. Rok temu brał udział w benefisie Alice in Chains, zaśpiewał słynny Nutshell, kończący się słowami:
If I can’t be my own
I’d feel better dead