Pocztówki retro
czyli wspomnienie o Sharon Jones i Charlesie Bradleyu
Mam pewien problem, aby napisać o ich karierze jak o spełnionym american dream. Bo z jednej strony, mimo wielu przeciwieństw, ich talent został doceniony, z drugiej jednak cały czas mam nieodparte wrażenie, że choroba zabrała ich zbyt wcześnie (Sharon miała 60, a Charles 68 lat), nie pozwalając w pełni nacieszyć się z osiągniętych sukcesów. Zdecydujcie sami. Drogie Panie i Szanowni Panowie, poznajcie krótką historię Miss Sharon Jones i Mr Charlesa Bradleya.
Trudne początki
Zanim wrota kariery postanowiły na dobre otworzyć przed nimi swe podwoje, musieli sporo przeżyć, przejść i przecierpieć. Sharon pochodziła z Georgii i po rozwodzie rodziców wraz z matką przeniosła się do Nowego Jorku. Pochodzącego z Florydy Charlesa wychowywała babcia, a gdy matka ponownie pojawiła się w jego życiu, to właśnie Nowy Jork stał się jego domem. Obydwoje imali się różnych zajęć: Sharon w swoim CV może pochwalić się pracą w charakterze strażniczki więziennej, Charles był pakowaczem albo kucharzem, ale ich największą miłością i pasją była oczywiście muzyka. To się nie zmieniało przez całe życie, choć początki były trudne. Sharon Jones występowała na weselach, a gdy pewnego razu przyszła na przesłuchanie organizowane przez firmę Sony, usłyszała, że jest zbyt czarna, za niska, za stara, no i najlepiej, żeby zrzuciła parę kilo. Charles Bradley w najróżniejszych knajpach występował jako sobowtór Jamesa Browna, którego to miał nawet okazję zobaczyć na żywo w słynnym Apollo Theater w Harlemie. I który, rzecz jasna, był jego absolutnym idolem.
Sharon Jones & the Dap-Kings / zródło: www.sharonjonesandthedapkings.com
Charles Bradley, Zelt Musik Festival 2016 / zródło: wikipedia.com
Każdy swego odkrywcę mieć musi
W każdej tego typu historii musi pojawić się jakiś niesamowity zbieg okoliczności lub osoba, która uwierzy w naszego głównego bohatera. W tym przypadku mamy dwa w jednym. Funkcję tę w całej opowieści pełnić będzie Gabriel Roth, także basista i producent, założyciel studia nagrań i niezależnej wytwórni płytowej Daptone, która specjalizuje się w muzyce soul i R&B w wersji retro, jakby była wydana przez legendarne Motown Records. Żaden tam neo-soul i komputery, tylko stara szkoła. Ów Gabriel Roth wynalazł Sharon Jones dla swego zespołu The Dap-Kings, którego Sharon została główną wokalistką. Z kolei Charlesa Bradleya poznał, gdy ten przyszedł do studia bynajmniej nie w celach muzycznych, ale po to, by wykonać prace hydrauliczne. Jego z kolei Roth prędko zakolegował z zespołem Menahan Street Band. Warto wspomnieć, że zespoły, z którymi nagrywali nasi bohaterowie, to bardzo ważny element układanki ich sukcesu, gdyż grupy te brzmią stylowo, posiadają świetną sekcję dętą oraz mają odpowiedni, jakby z innej epoki, groove. Do tego pokutuje zdanie, że aby uzyskać odpowiednie brzmienie, przynajmniej sekcja dęta powinna składać się z czarnoskórych muzyków, jednak w obu przypadkach muzycy byli biali. Zresztą The Dap-Kings jest właśnie tym zespołem, który słyszycie na słynnym „Back to Black” Amy Winehouse, od którego daty wydania możemy mówić o swoistej retromanii, która z całą pewnością przyczyniła się do sukcesu Sharon i Charlesa.
Czas spełnienia
Określanie ich kariery w kategoriach sukcesu wydaje się jak najbardziej uprawnione. Wydawane albumy uzyskiwały znakomite recenzje, regularnie pojawiając się w zestawieniach najlepszych płyt mijającego roku najróżniejszych redakcji na całym świecie. O każdym z artystów powstał film dokumentalny (Miss Sharon Jones oraz Charles Bradley: Soul of America). Ale nie tylko albumy, lecz również koncerty wydają się w ich przypadku ogromnym atutem. Trzeba dodać, że koncerty pełne pasji i zaangażowania. Wiem, co mówię: miałem okazję zobaczyć Charlesa Bradleya na festiwalu Colours of Ostrava i określenie „muzyczna perełka” nie będzie przesadą. Zespół perfekcyjnie odgrywający kolejne nuty, Bradley brzmiący tak świetnie jak na płytach. Byłbym jednak nieszczery, gdybym nie wspomniał o pewnym przerysowaniu, którym był jego sceniczny wizerunek polegający na zmianie przyciasnych strojów oraz przesadna emocjonalność. Powiedzmy, że lata odgrywania na scenie Jamesa Browna zrobiły swoje. Ale nie zrozumcie mnie źle, gdyż – mimo wszystko – był w tym wszystkim bardzo autentyczny i naturalny.
Sharon Jones i Charles Bradley / zródło: instagram.com/sharonjones
Obojga artystów niestety nie ma już wśród nas, jednak płyty Sharon Jones i Charlesa Bradleya zostaną z nami na zawsze. Przy tej okazji namawiam Was do posłuchania, nawet jeśli soul, R&B czy funk nie są waszymi ulubionymi gatunkami. Ze swej strony mogę zagwarantować, że nie będzie to przygoda jednorazowa.
Artykuł pierwotnie ukazał się w Muzycznym Informatorze Culturalnym nr 12