Zaleca się #2

RUN THE JEWELS

RTJ4

Killer Mike i El‑P, znani szerzej jako Run the Jewels, od lat udowadniają, że nie tylko forma ma znaczenie. Ich najnowszy album to żywy dowód na to, że rap może jeszcze nieść ze sobą treści inne niż hedonistyczne bajki o pełnym dostatku życiu i konsumowaniu do woli jego owoców. Panowie mieli pojawić się w Polsce we wrześniu jako support Rage Against The Machine i gdy zgłębimy przekaz RTJ, nie powinno to nikogo dziwić. Szeroko rozumiana antysystemowość aż bije z wersów zawartych na „RTJ4”. Nie ma tu co prawda trockizmu i prób podpalenia Wall Street, ale jest za to niezgoda na zastany porządek świata, a w zasadzie na to, co swym obywatelom fundują Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Problemy z rasizmem, nierównościami społecznymi, elitarność edukacji, dziurawy system ochrony zdrowia wykrzyczane z pełną mocą w momencie, gdy USA płonęły, spotęgowało przesłanie kolektywu. Killer Mike to lider pełną gębą, choć skutecznie próbuje się owej roli wymykać. Nie naucza, przede wszystkim namawia do obywatelskiej aktywności, aby przynajmniej próbować samemu o swych sprawach decydować. Wszystko na doskonałych bitach, z plejadą wyśmienitych gości (m.in. Josh Homme, Mavis Staples, Pharrell Williams czy Zack de la Rocha). Robi to piorunujące wrażenie. Taka energia nie może się zmarnować. W stronę zmiany, marsz!

Michał Mościcki

CARIBOU

Suddenly

Dana Snaitha (bo tak naprawdę nazywa się Kanadyjczyk ukrywający się pod szyldem Caribou) zobaczyłem po raz pierwszy na żywo w 2008 roku podczas Off Festiwalu, który jeszcze wtedy odbywał się w Mysłowicach. Koncert powalił mnie na łopatki i tak w swym zachwycie wykonawcą pozostałem na kolejne lata. Caribou wydawał następne albumy (choć niezbyt często), ale zawsze gdy to już robił, można było oczekiwać, że nie zejdzie poniżej pewnego poziomu. I nie inaczej jest i tym razem, a może jest jeszcze lepiej. Bo album jest wyjątkowo spójny i chyba najbardziej „klasycznie” piosenkowy. Cały czas obcujemy z psychodelicznym popem, soczyście podlanym elektroniką, który nawet jeśli czasami skręca w okolice eurodance’u (Never Come Back) czy r’n’b (Home), to i tak słyszymy, że jest to wersja tych gatunków w wykonaniu Caribou właśnie. Jest jeszcze jedna rzecz, nad którą chciałbym się pochylić, a mianowicie wokalizy Snaitcha. Na Suddenly jego falset słyszymy częściej niż na pozostałych płytach i mimo że wybitnego głosu nie ma, to tak umiejętnie z niego korzysta, że jest to kolejna silna strona tego wydawnictwa. Ze mną Suddenly zostanie na długo. A z wami?

Rafał Czarnecki

EARTH TRAX

LP1

Earh Trax to kolejne muzyczne wcielenie Bartosza Kruczyńskiego, znanego m.in. z duetu The Very Polish Cut Outs czy projektu Pejzaż, którego w strugach deszczu można było słuchać podczas zeszłorocznej edycji koncertów Siesta na Tarasie. Na debiutanckim LP1 mamy do czynienia z – a jakże – muzyką taneczną w wersji elektronicznej, ale z o wiele większą dawką chłodu i mechaniczności. O ile w wyżej wymienionych projektach mieliśmy do czynienia z piosenkowym klimatem, które charakteryzowały taneczność, ciepło, sentyment i nostalgia, o tyle na LP1 artysta prezentuje muzykę, która przypadnie do gustu miłośnikom elektroniki spod znaku house’u, zimnej, zwanej także nową falą. Jeśli do tego dołożymy charakterystyczną dla Kruczyńskiego dbałość o detale i nienachalne ozdobniki, wyjdzie nam mieszanka ciekawa, która niejednokrotnie zaskakuje. Jak na przykład otwierający album I’m not afraid, które prowadzi iście „Questlove’owy”[1] bit perkusji, stający w kontrze stylistycznej do tego, co w dalszej części albumu, a co działa tylko na korzyść Eart Trax.

[1] Nawiązanie do stylu gry perkusisty The Roots, który zwie się Questlove.

Marek Szubryt

Może Ci się także spodobać

Podsumowanie roku

Zaleca się #5

Zaleca się #4

Zaleca się #3