DROGA DONIKĄD – dwadzieścia lat po debiucie Cool Kids of Death

Zespół Cool Kids of Death trafił w swój czas. Początek nowego milenium, świat (chorych) aspiracji, pieniędzy okupionych pracą ponad siły, wszechwiedzącej telewizji, obaw o przyszłość. Znaliśmy tylko tę jedną rzeczywistość i wydawało nam się, że musimy być tacy sami, że nie mamy wyjścia. Aż pojawili się CKOD i żądali zdelegalizowania szczęścia, które wtedy wydawało się bardzo podejrzane. Oni, starsi ode mnie o dekadę, wiedzieli już, że droga w dorosłość donikąd nie prowadzi.

COOL KIDS OF DEATH / materiały prasowe zespołu

Dnia 24 czerwca 2002 roku ukazał się debiutancki album łódzkiego zespołu. Piętnaście kawałków podzielonych na dwie części: hate i love. Dostaliśmy muzyczny manifest „Generacji Nic”, ludzi rozczarowanych światem, dorosłością, rynkiem pracy, zderzeniem ideałów, którymi karmili nas rodzice i szkoła, z rzeczywistością, która w wciąż pokazywała im środkowy palec. To był świat, w który za chwilę miałam wkroczyć. CKOD w piosenkach podpalali stare i budowali od nowa, na własnych zasadach. Celowali w to, co – jak wierzyliśmy – jest niezmienne. Zapowiadali walkę na śmierć i życie – a przynajmniej takie zapowiedzi ja chciałam słyszeć. Od końca lat 80. nikt w Polsce tak mocno nie wyważał drzwi kopniakiem. Oczywiście, wciąż był punk rock i kontestująca alternatywa, ale w latach 90. muzyka niezależna nie atakowała słuchacza ze wszystkich stron. A Cool Kids grały stacje radiowe, pokazywały telewizje. Coraz liczniejsi słuchacze zaczęli upatrywać w CKOD wieszczów XXI wieku.

COOL KIDS OF DEATH 02.02.2013 w Narodowym Centrum Polskiej Piosenki / fot. Kamil Pieśniewski

COOL KIDS OF DEATH 02.02.2013 w Narodowym Centrum Polskiej Piosenki / fot. Kamil Pieśniewski

Chciałam być częścią rewolucji pod ich przewodnictwem. Wierzyłam, że Krzysztof Ostrowski zaprowadzi nas na barykady i ruszymy z posad bryłę świata. A okazało się, że „nie będzie żadnej rewolucji” (to także tytuł książki Kazimierza Rajnerowicza o zespole, wyd. Krytyka Polityczna). Wydawało się, że CKOD są jak Sex Pistols, a okazało się, że są jak The Clash – uprzywilejowana klasa średnia odziana w bojówki, uzbrojona w gitary i głos. Buntując się wobec świata, buntowali się także przeciw swojemu uprzywilejowaniu, z którego niekoniecznie chcieli rezygnować. Wielu odmawiało im autentyczności. Byli zbyt popowi dla punkowców i zbyt punkowi dla mainstreamu. Oni sami mieli to wszystko gdzieś. Mieli swój moment, nie oglądali się na nikogo i chyba dobrze się przy tym bawili. Chodziło przecież tylko o to, żeby żyć po swojemu.

Cool Kids of Death to płyta ludzi, którzy już o tym wiedzieli i brali to, czego chcieli. Byli bezkompromisowi, sami siebie przedstawiali jako nie tyle niegrzecznych, co niebezpiecznych. Byli aroganccy i butni – a ten przywilej należy się niemal wyłącznie młodości. Minęło dwadzieścia lat. Bunt przestał być domeną muzyki rockowej, przeniósł się do hip-hopu. Dorosło kolejne pokolenie, powszechność telewizji zastąpił internet, dróg do wyboru mamy aż nadto, ale wolność artystycznej wypowiedzi może trafić na wokandę. I nikt już raczej nie pisze prac magisterskich o twórczości zespołu z Łodzi.

Słucham Cool Kids of Death, starając się wyłączyć własne wspomnienia. Może się mylę, ale czas jej nie nadgryzł, nie zestarzała się wcale. A może moje wrażenia wynikają z tego, że pamiętam tamto lato, tamtą rzeczywistość lepiej niż ubiegły rok? Muzycznie ten album wciąż się broni, serwując wysokoenergetyczną mieszankę punka, elektroniki i świetnych melodii. A przekaz? Odbiór tych tekstów przez dzisiejszych nastolatków to temat na zupełnie inną opowieść. CKOD reaktywowali się na kilka koncertów w tym roku – jak mówią, z tęsknoty za graniem. Na palcach dwóch rąk można by policzyć koncerty, które zagrali wspólnie od rozpadu grupy w 2013 roku. Świadkowie tegorocznych występów opowiadali mi, że owszem, jest to podróż sentymentalna, ale nie ma ona nic wspólnego ze spieniężaniem tej nostalgii, sztucznym wzniecaniem dawnego buntu.

O czym mogliby śpiewać artyści Cool Kids of Death w 2022 roku? O Generacji Z zamiast o „Generacji Nic”? Czy „Butelki z benzyną i kamienie” byłyby dziś wymierzone w celebrytów i influencerów z Instagrama? Kim byłby dzisiejszy „Nielegalny”? Jak definiowaliby dziś szczęście? Na nowe piosenki na razie, niestety, się nie zapowiada. Ale pamiętajmy, że wszystko może się zmienić – bo Cool Kids of Death to zespół, który miał nigdy więcej nie zagrać, a w biogramie na Facebooku mają wpisane hasło „NO FUTURE”. Tu i teraz granie sprawia chłopakom radość. Dobrze się bawią. A o to przecież chodzi.

Może Ci się także spodobać

Sampler: Jefferson Airplane

1982 – rock wojenny

Prezentownik NCPP

Kropla drąży skałę