Cichy gigant
„Był prawdziwym dżentelmenem. Nieskazitelnym zarówno w stylu ubierania się, jak i w grze na perkusji” – słowa Rogera Daltreya z The Who trafnie charakteryzują osobowość Charliego Wattsa z The Rolling Stones. Odejście perkusisty brytyjskiej legendy rocka wywołało poruszenie w świecie muzyki. Stewart Copeland z The Police nazwał go „cichym gigantem”, Paul McCartney określił „cudownym gościem”, którego bębnienie było „solidne jak skała”, z kolei Bartek Chaciński z „Polityki” ze smutkiem skonstatował, że śmierć Wattsa to sygnał: „[…] że pewien związany z The Rolling Stones mit długowieczności to jednak tylko… mit. I początek końca grupy The Rolling Stones takiej, jaką znaliśmy przez ostatnie półwiecze”.
fot. Michael Conen
fot. Poiseon Bild & Text / źródło: Wikimedia.org
Co zabawne, praktycznie wszystkie artykuły, opisujące barwny życiorys perkusisty, odwołują się do kultowego incydentu z udziałem frontmana The Rolling Stones. Podczas jednego z tournée grupy w latach 80. Jagger wrócił po nocnej eskapadzie do hotelu w Amsterdamie i postanowił koło piątej nad ranem zadzwonić do bębniarza. „Gdzie mój perkusista?” – spytał gwiazdor. Po kilkunastu minutach Charlie Watts stanął w drzwiach pokoju hotelowego Jaggera. Ubrany w garnitur, ogolony i pachnący wodą kolońską. Następnie uderzył pięścią w twarz kolegę z zespołu i warknął: „Nigdy więcej nie nazywaj mnie swoim perkusistą”. Choć anegdota doczekała się wielu wariantów, różniących się między sobą szczegółami, historię potwierdzili członkowie Stonesów. Watts, z lekkim zażenowaniem i rozbawieniem, przyznawał, że gdyby nie alkohol, nie zareagowałby w taki sposób. Mimo że perkusista w porównaniu do reszty kolegów z zespołu wiódł wręcz sportowy tryb życia, w latach 80. borykał się z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. „Gdy patrzę wstecz, myślę, że był to kryzys wieku średniego. Około 1983 roku stałem się zupełnie inną osobą, a wyszedłem z tego około 1986. Nieomal straciłem żonę, wszystko przez moje zachowanie” – przyznawał perkusista w rozmowie, która ukazała się w magazynie „Drum”. Szczęśliwie małżeństwo artysty przetrwało. Państwo Wattsowie spędzili ze sobą ponad pół wieku. Charlie pozostawał wierny żonie, nawet kiedy Stonesi odwiedzili willę Playboya w 1972 roku, muzyk zaszył się wtedy w pokoju gier Hugh Hefnera. O zamiłowaniu państwa Wattsów do koni arabskich i wizytach w Janowie Podlaskim rozpisywały się w ostatnich miesiącach rodzime media. Często wracano również do kolekcjonowania przez perkusistę zabytkowych samochodów, mimo że nie posiadał prawa jazdy, jak i do jego wyczucia stylu i mody (artysta wymieniany był na listach najlepiej ubranych mężczyzn według magazynów „Vanity Fair” oraz „GQ”).
Elegancja i szyk były również domeną Wattsa za perkusją. Za znak rozpoznawczy muzyka uchodził sposób, w jaki grał tzw. backbeat (charakterystyczne dla muzyki rozrywkowej akcenty na „2” i na „4”). Podczas wspólnego wywiadu z legendą perkusji Jimem Keltnerem Watts skromnie oddał palmę pierwszeństwa koledze po fachu. Keltner przypisał z kolei zasługi innemu z kultowych muzyków: „Bujałem się z Levonem Helmem z The Band. Chłopaki nagrywały w studiu Sammy’ego Davisa Jr. Podglądałem, jak gra, a on odciągał rękę, zamiast uderzyć nią w hi-hat, kiedy akcentował na werblu. Levon bardzo mocno na mnie wtedy wpłynął, bo to był czas, kiedy grałem za dużo i za bardzo się popisywałem. Nastąpiła perkusyjna osmoza. Kiedy widzisz, jak ktoś robi coś, co cię porusza, automatycznie to naśladujesz. Zacząłem tak grać, a jakiś czas później Charlie powiedział, że oglądając The Concert for Bangladesh George’a Harrisona, podpatrzył, jak ja to robię. Następnie Steve Jordan zobaczył Charliego, który tak gra i też wcielił ten patent do swojej gry”. Keltner przyznał, że później widział dziesiątki bębniarzy, wykorzystujących charakterystyczny patent. Wskazanie Jordana wydaje się niezwykle symboliczne. Perkusista bowiem pomagał Stonesom przy nagrywaniu płyty „Dirty Work”, kiedy Watts znalazł się na życiowym zakręcie. Artysta jest też jednym z kompozytorów przebojowego Almost Hear You Sigh ze „Steel Wheels”. Tuż przed śmiercią Wattsa ogłoszono poza tym, że Steve Jordan zastąpi legendarnego perkusistę w trakcie trasy No FIlter Tour w 2021 roku. Jim Keltner nagrał z kolei z Wattsem w 2000 roku zaskakującą płytę, na której artyści oddali hołd ulubionym perkusistom jazzowym. Zamiast jednak imitować styl Arta Blakeya, Maxa Roacha czy Kenny’ego Clarka, muzycy zaprezentowali podbarwione elektroniką współczesne impresje na temat twórczości mistrzów. Watts był w swojej solowej twórczości jednak wierny przede wszystkim jazzowemu klasycyzmowi, prezentując muzykę improwizowaną w różnych konfiguracjach na dziesięciu płytach studyjnych i koncertowych.
Zamiłowanie Wattsa do jazzu wydaje się zresztą kluczowe dla zrozumienia jego unikalnego stylu i brzmienia Stonesów. Pierwsze szlify w świecie rhytm and bluesa artysta zdobywał w Blues Incorporated Alexisa Kornera. Kiedy Stonesi przekonali młodego perkusistę, żeby zasilił ich szeregi, mieli kłopot, by sprostać wymaganiom finansowym bębniarza przyzwyczajonego do regularnego wynagrodzenia. Trochę czasu musiało również upłynąć, żeby artyści dotarli się muzycznie. Keith Richards w swojej kultowej autobiografii Życie wspomina początki współpracy z perkusistą z rozrzewnieniem: „Charlie Watts pod względem muzycznym zawsze był dla mnie jak łóżko, w którym chciałem się wyspać, więc niezwykłe jest zobaczyć notatkę o tym, że trzeba skorygować jego brzmienie. Kilka dni później napisałem: »Charlie ładnie swinguje, ale nie umie grać rocka. Swoją drogą to wspaniały facet…« Wtedy jeszcze nie miał opanowanego rock and rolla. Chciałem, żeby uderzał trochę mocniej. Ciągle był dla mnie zbyt jazzowy. Wiedzieliśmy, że jest świetnym perkusistą, ale żeby grać ze Stonesami i poczuć, o co chodzi, Charlie musiał postudiować Jimmy’ego Reeda i jego bębniarza Earla Phillipsa. Chodziło o ten minimalistyczny styl. Zachował go na zawsze”. Legendarny gitarzysta zwrócił też uwagę na charakterystyczny zabieg, dzięki któremu takie utwory jak Tumbling Dice hipnotyzują groovem. „Charlie jest bardzo do tyłu z werblem i do przodu z hi-hatem. A to, jak rozciąga rytm, a co my robimy w czasie, jest tajemnicą brzmienia Stonesów”.
źródło: mat. prasowe
fot. Raph_PH / źródło: Wikimedia.org
Komplementów Richardsowi nie szczędził również Watts. Przyznawał, że luz i swoboda, z którymi gra gitarzysta, są typowe dla jazzowych muzyków. Perkusista zawsze starał się podążać za Richardsem. W pierwszych latach działalności Stonesów, kiedy technologia dopiero adaptowała się do masowych koncertów, wzmacniacz gitarzysty był umieszczany w pobliżu bębniarza. Richards oczywiście też przyznawał, że łączy go z Wattsem szczególna więź. „Po kilkudziesięciu latach Charlie i ja jesteśmy sobie bliżsi, niż moglibyśmy to wyrazić albo niż w ogóle zdajemy sobie sprawę. Cóż, nawet ośmielamy się podejmować próby zmylenia siebie nawzajem, kiedy jesteśmy na scenie”. Synergia wewnątrz The Rolling Stones wydaje się kluczowa dla zrozumienia fenomenu zespołu i równorzędnej roli każdego z członków grupy. Jak zauważa Jarek Szubrycht z „Gazety Wyborczej”: „bez Charliego Wattsa charyzma i twórcza energia Micka Jaggera i Keitha Richardsa na nic by się zdała. To on wprawiał tę maszynę w ruch”.